Women's fitness camp


Women's fitness camp, czyli 8 godzin świetnych treningów w centrum Warszawy. Byłam, zobaczyłam, przeżyłam. To ostatnie to chyba największe osiągnięcie, bo nie ukrywam miałam poważne wątpliwości, czy uda mi się dotrzeć do domu w całości.

Praktycznie do końca nie miałam pewności, czy tam dotrę, wydarzenia z ostatniego tygodnia zdecydowanie temu nie sprzyjały. Od poniedziałku, po kolei organizm raczył mnie odmiennymi objawami, nie mam pojęcia co mi było, bo codziennie było mi co innego. Jeszcze w piątek leżałam w łóżku z temperaturą nie mając kompletnie na nic siły, jakikolwiek ruch nie wchodził w grę, nie mówiąc już o kilku godzinach ćwiczeń, to dopiero samobójstwo, zwłaszcza, jeśli od kilku dni podstawą odżywiania są biszkopty i bułki z masłem, zwłaszcza, kiedy następnego dnia idzie się pierwszy raz do nowej pracy. I jak mogłam zapomnieć jeszcze o alergii, mam kompletnie zatkany nos, a chusteczki zużywam hurtowo. Ale, że niby ja nie dam rady? Nie ma mowy, nie mogłam odpuścić. 


Ale już na miejscu wiedziałam, że to była dobra decyzja, no dobra, dalej miałam wątpliwości, obstawiałam, że jeśli nie zemdleję do końca pierwszych zajęć to będzie cud. Bo pierwsze zajęcia wcale nie były takie łatwe, BodyPump, czyli trening ze sztangą, zawsze chciałam to wypróbować, więc niestety nie było siły żebym nie wzięła w nich udziału. Nie mam pojęcia o czym myślałam wybierając sobie 5 kg obciążenia twierdząc, że to przecież nie będzie takie ciężkie i dam radę, kiedy jednocześnie wiedziałam, że nie mogę się przemęczać, bo przecież chora jestem i nie mam siły, no cóż, radę dałam, ale po co skoro można było zrobić to mniejszym kosztem...

Pan po lewej był moim faworytem, jakoś zupełnie nie pasował do otoczenia :)
Potem dosłownie na 20 minut zahaczyłam o BodyCombat, czyli trening inspirowany sztukami walki, tak z czystej ciekawości, co tam może się dziać, było fajnie, chętnie bym została, ale ciągle pamiętałam o tym, że mam się nie przemęczać, więc odpuściłam. 
Ale już z treningu Hip Hop zrezygnować nie mogłam, co z tego, że był w samo południe, na słońcu i nawet wolę nie myśleć w jakiej temperaturze. Też z ciekawości, bo chętnie bym potańczyła, a hip hopu jeszcze nie miałam okazji próbować i sama z siebie pewnie bym nigdy go nie wypróbowała, a skoro była okazja to z niej skorzystałam.
Wiedziałam, że więcej to niestety zbyt wiele dla mnie, więc poszłam jeszcze tylko na Stretching, bo głupotą by było nierozciągnięcie się po tych wszystkich ćwiczeniach i tak obawiam się, że powinnam zrobić to ze dwa razy dłużej, ale nie mam już na to siły.


Co mogę więcej powiedzieć, było super i na pewno nie żałuję, że się zdecydowałam. Gdybym była w pełni zdrowa, a temperatura o co najmniej kilka stopni niższa byłoby idealnie i nie wyszłabym 4 godziny przed końcem. 
Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że w ostatnim czasie Pure robi wszystko bylebym tylko się do nich zapisała, tak przekonaliście mnie do siebie, dajcie mi jeszcze trochę czasu i się zapiszę :D. 

Super organizacja, super koszulka, super zabawa, nie mam żadnych zastrzeżeń. A, że jutro będę miała zakwasy i nie będę miała siły podać ręki na przywitanie to zupełnie inna sprawa. 

Follow on Bloglovin

2 komentarze:

  1. Nie ważne są zakwasy...
    Nie ważne jest zmęczenie....
    Liczy się SATYSFAKCJA i świetne chwile przeżyte w fajnym gronie :)

    Pozdrawiam mega pozytywnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie, zakwasy okazały się jednak bardzo istotne, zwłaszcza, kiedy na dzień dobry trzeba było przejść w sumie 5 km, chociaż przejście to zbyt delikatne słowo, jutro się nie podniosę :D.

      Usuń